Nigdy nie wiemy, co tak naprawdę zastaniemy na miejscu

2016-10-30 09:00:00(ost. akt: 2016-10-30 14:10:04)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

To od ich umiejętności, doświadczenia i refleksu często zależy ludzkie życie. Na sygnale pędzą tam, skąd większość z nas chciałaby uciec. 13 października obchodziliśmy Dzień Ratownictwa Medycznego. Jak naprawdę wygląda praca ratowników medycznych?
Łapałam ich prawie 3 tygodnie, spotykałam się z nimi na raty, kilka razy "pocałowałam klamkę", innym razem mijaliśmy się w drodze, a jak już udało mi się z nimi spotkać, rozmowę przerwał nam sygnał do wyjazdu. Szybka akcja i tyle ich widziałam. Spotkaliśmy się ponownie po godzinie. "Fałszywy alarm", a raczej wyjazd, który tak naprawdę nie musiał mieć miejsca. Ale miał, bo ich zawód polega na tym, by reagować i docierać na czas do każdego indywidualnego zgłoszonego przypadku. Śmieją się, że twarde z nich chłopaki i że nie mają czasu na załamki, ale gdy pytam o najgorsze chwile w pracy, uśmiech znika z ich twarzy. 13 października obchodzili swoje święto w związku z Dniem Ratownictwa Medycznego. Jak sami mówią – ich zawód traktowany jest po macoszemu, często zapominany. Gdy pytam o życzenia, smutno się uśmiechają – a kto miałby o nas pamiętać?

Internista, kardiolog, psycholog

Na wstępie należałoby zacząć od tego kim jest, a właściwie kim nie jest ratownik medyczny. Nie jest on ani lekarzem, ani sanitariuszem. Ratownik to człowiek, przygotowany do przeprowadzenia kilkudziesięciu procedur medycznych, użycia specjalistycznego sprzętu, podania całej gamy leków. To człowiek nastawiony na ratowanie zdrowia i życia. Ratownicy nieustannie się doszkalają, mimo wszystko nieraz słyszą, że są "tylko ratownikami – nie lekarzami". Czy słusznie?
— Takie sytuacje zdarzają się bardzo często, najlepiej się na nie uodpornić, nie dyskutować i robić swoje — mówi ratownik Robert Wysocki. — Wciąż się doszkalamy, jesteśmy ze wszystkim na bieżąco, po prostu każdy ma swój zakres obowiązków. Często jesteśmy po trochu kardiologami, po trochu internistami i z całą pewnością psychologami.

Karetka jak darmowa taksówka

Robert Wysocki i Adam Kamiński właśnie wrócili z wizyty. Razem z lekarzem pełnią dzisiejszy dyżur. Wezwanie do głębokiej rany okazało się zwykłym skaleczeniem. Wystarczył plaster, ale tego ratownicy wiedzieć nie mogli. Jechali tak jak zwykle – bez zbędnej zwłoki. Pytam ile takich "pustych" wyjazdów zdarza się na dyżurach.
— Mnóstwo! — odpowiada Adam Kamiński. — Często ludzie traktują nas jak darmową taksówkę, a jeździmy przecież do wszystkich wezwań. Ludzie wciąż nie rozumieją, że takie wezwania mogą uniemożliwić pomoc w naprawdę poważnych przypadkach.
— Nigdy nie wiemy co tak naprawdę zastaniemy na miejscu wezwania, często zdarza się, że wyjazd okazuje się zbędny — dopowiada Robert Wysocki. — Gdy staramy się tłumaczyć ludziom, że nie wszystkie przypadki wymagają przyjazdu karetki, ludzie potrafią się obrazić, że nie traktujemy ich poważnie. Najczęściej pada wtedy odpowiedź stara jak świat: "nie znam się na tym, wezwałem bo obawiałem się o swoje życie", a przecież ktoś w tym czasie naprawdę może potrzebować naszej pomocy.

Do śmierci można się przyzwyczaić

Gdy pytam o przypadki, które najbardziej wyryły się w pamięci węgorzewskich ratowników, moi rozmówcy niezbyt chętnie dłubią w pamięci. Jak sami mówią – praca, to tylko praca, mimo całego zaangażowania. Ciężko się dziwić – zawały serca, udary mózgu, obrzęki płuc, wypadki... Jest ich tyle, że nie zostają w pamięci na długo.
— Nie możemy przenosić swojej pracy do domu — mówi ratownik, Adam Kamiński. — Ja nauczyłem się to oddzielać, nie znaczy to, że do swojej pracy podchodzę bez empatii. Po prostu tak trzeba, żeby nie zwariować. Pacjent, to pacjent – każdego traktujemy tak samo.
— Pamiętam jak kiedyś przyszedł do nas ksiądz po kolędzie i podczas rozmowy powiedziałem, że pracuję jako ratownik medyczny, na co ksiądz: – śmierci to ty się w życiu naoglądałeś, co? I gdy miałem odpowiedzieć, że do wszystkiego człowiek może się przyzwyczaić, ksiądz mnie uprzedził dodając – do tego chyba nie można się przyzwyczaić. Chyba jednak można.

To tylko część reportażu poświęconego codziennej pracy węgorzewskiej ekipie ratownictwa medycznego. Po więcej odsyłamy do aktualnego wydania Węgorzewskiego Tygodnia.

Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Cenzorzy #2102374 | 88.156.*.* 31 paź 2016 06:40

    opanujcie się!!!!!! Czy interpunkcja jest treścią tego artykułu?

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

  2. EdekzKrainyKredek #2101999 | 89.228.*.* 30 paź 2016 11:57

    Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. Interesuje, mnie, jedno, kto, nauczył, tego, redaktora, tak, stawiać, przecinki :D

    1. Grzybek #2101996 | 89.228.*.* 30 paź 2016 11:56

      Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. WIĘCEJ, PRZECINKÓW, POPROSIMY!,!,!,!,!

      1. mmm #2101967 | 88.156.*.* 30 paź 2016 11:02

        autor zaszalał z przecinkami. Jakby nie bardzo wiedział, gdzie je wstawić - na wszelki wypadek - wstawił wszędzie :)

        Ocena komentarza: poniżej poziomu (-8) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (5)

        1. Anonim #2101934 | 89.228.*.* 30 paź 2016 09:56

          Szkoda, że mnie przy tym księdzu nie było... zapytał bym się go o coś co księża robią.

          Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

          2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5