Jeździec bez głowy

2016-10-02 20:45:32(ost. akt: 2016-10-02 20:54:49)

Autor zdjęcia: Ewelina Urzędowska

Jest piękny, tajlandzki wieczór w niedużym miasteczku Ayutthaya, do którego dotarliśmy z położonego około 80 km na południe Bangkoku. To drugie miejsce na mapie naszej wyprawy do którego chcieliśmy dotrzeć. Nim ruszymy dalej do Sukhothai, wydarzy się coś co zmrozi krew w żyłach a mnie prawie wpakuje do więzienia. Ale po kolei.
Podczas tej podróży sporo wędrujemy, miejsca, do których zazwyczaj turyści wynajmują tuktuka (rodzaj lokalnej trójkołowej taksówki), my pokonujemy pieszo. Dzięki temu mamy okazję dotrzeć do mniej znanych miejsc, spotkać ludzi, których zazwyczaj omijają masy spragnionych widoku tylko najpiękniejszych miejsc turystów. I tak też było podczas pewnego wieczoru, w którym mocno już w zabawowym nastroju, udaliśmy się na nocny targ.

W ciemnej, bocznej uliczce, napatoczyliśmy się na dziwną postać, połączenie włóczęgi, ulicznego sprzedawcy, pijaka i jak się miało później okazać… złodzieja. Mocno nagabywany kupiłem od niego za pięćdziesiąt batów (ok.5pln) dość ciężką figurkę jeźdźca, który siedzi na czymś co nie było ani koniem, ani kotem. Gość szybko zapakował mi rzeźbę w jakieś foliowe worki, podziękowałem i rozstaliśmy się mówiąc kob kun krap (dziękuję bardzo).

W drodze powrotnej do hotelu postanowiliśmy się zatrzymać w położonym kilka metrów od naszego hotelu barze. Kilka naszych ulubionych piwek Chang, co w tłumaczeniu oznacza słoń, miła, luźna atmosfera, fotki z tajską obsługą, standardowe jak na nas bratanie się z miejscowymi i nagle wpadam na genialny plan! O jakże k***, zajebisty!!! Przecież mam dobre serce, jestem miłym, serdecznym gościem, mam gest i już zupełnie po pijaku, postanawiam zakupioną figurkę podarować barmanowi, mało tego, szybko wyciągam ją z worów, wbiegam za bar i z dumą ustawiam ją na jednej z półek.

I nagle…zamieszanie, krzyki, strach w oczach obsługi, wymowne spojrzenie barmana, a ja nie wiem co się dzieje, obrazy jakby w zwolnionym tempie docierają do mojej świadomości. Wykrzyczane przez Ewelinę moje imię, doprowadza mnie do pionu, porywam ze sobą figurkę, przeskakuję przez bar i w nogi… wskakuję na skuter, którym omal nie staję dęba próbując czym prędzej uciec z tego miejsca. Po odjechaniu kilkuset metrów wyrzucamy figurkę w najgęstsze przydrożne krzaki.

Jak się później okazało, była to skradziona świątynna rzeźba, z urwaną głową króla Tajlandii, co w tutejszej wierze oznacza coś bardzo złego, przynosi pecha i cholera wie co jeszcze…Można za to trafić do tajskiego więzienia, które nie cieszy się dobrą sławą, można zapłacić kilka tysięcy batów grzywny i narazić się na wieczną złość bogów. Byłbym przeklęty do końca życia. Cóż, podróże kształcą, ale jak się okazuje, zdobywana wiedza na miejscu, może przyprawić o zawrót głowy i gęsią skórkę na dupie. Nie jestem specjalistą od azjatyckiej kultury, jej obyczajów, wierzeń, religii.

Staraliśmy się przygotować do tej wyprawy, przeczytaliśmy kilka książek, mamy dobry przewodnik, spotykaliśmy się z ludźmi, odwiedzającymi wcześniej Tajlandię, nikt nie wspominał nic o jeźdźcach bez głowy. Następnego dnia byliśmy już w Sukhothai, gdzie jak zwykle znów idąc nie tam gdzie cała reszta tłumu, trafiliśmy z Eweliną na … obchody dnia sportu, ale to co wydarzyło się tego dnia, a zwłaszcza nocą to już zupełnie inna historia. Wytrzymajcie tydzień by się o tym dowiedzieć. (Marcin Urzędowski)


Źródło: Artykuł internauty

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5