Każdy ma swoje Kilimandżaro

2016-09-11 09:00:00(ost. akt: 2016-09-11 09:23:05)

Autor zdjęcia: Ewelina Urzędowska

W czerwcu 2011 roku miałem przyjemność zagrać w niezwykłym koncercie, organizowanym przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Nosił on tytuł „Zaczarowana piosenka… z dalekich krain”. Jego początek obwieścił energetyzujący rytm afrykańskich bębnów krakowskiego zespołu Tamtamitutu, którego byłem wówczas liderem. W pewien sposób ten występ na zawsze odmienił moje życie i sposób patrzenia na życiowe przeszkody.
Grałem tego wieczoru m.in. u boku Masaja, któremu lew pokiereszował nogę. Na scenę wszedł o kulach ale zagrane przez nas rytmy płynęły z pełnosprawnych serc i nie miało dla nich znaczenia kolor skóry czy stopień niepełnosprawności. Każdy ma swoje Kilimandżaro, swoje lęki i przeszkody, każdy z nas boryka się z trudnościami, dla jednych jest to swobodne poruszanie się, dla innych może być to macierzyństwo czy spełnianie marzeń.

Ja od zawsze bałem się ciasnych, ciemnych pomieszczeń. Ale to przez takowe musiałem się przecisnąć by dotrzeć do najpiękniejszego miejsca na ziemi. Pewnego cudownie słonecznego ranka wylądowaliśmy na Ton Sai Beach, w prowincji Krabi, na maleńkiej wyspie przy zachodnim brzegu Morza Andamańskiego. Wiedzeni nieodłączną pokusą przygód staraliśmy się penetrować wyspę na własną rękę, z daleka omijając utarte turystyczne szlaki. Naszym poczynaniom bacznie przyglądały się wszędobylskie małpy, a uciekające przed nami warany, zaskoczone naszą obecnością zdradzały, że tymi ścieżkami dawno nie szedł żaden człowiek. Było coś w tej wyspie pierwotnego, strasznego, przerażającego i jednocześnie poetyckiego, jakby tkanego z powiewu bryzy i słonecznych promieni.

Przyroda jest nieskończoną dziedziną,której środek leży wszędzie, a kres nigdzie i tak też się czuliśmy, niczym wrzuceni w serce rodzącego się świata. Byliśmy wypełnieni zielonym oddechem, tlenem o zapachu wolności, wiarą, że są kwiaty, które się rodzą z spojrzeń ludzkich oczu. Przedzierając się wąskimi ledwo widocznymi ścieżkami, idąc za głosem serca bardziej niż rozumu, nie wiedzieliśmy, że za chwilę ujrzymy raj. Schowany przed tłumami, wydrążony przed milionem lat i zastygły w swoim pierwotnym pięknie, maleńki, okrągły, z krystalicznie błękitną wodą pośrodku, otoczony pionowymi, stumetrowymi, gęsto porosłymi skałami, drwiący z otaczającego go, nieustannie zmieniającego się świata, istniał dla samego siebie, jakby był ostatnim strażnikiem czegoś, co kiedyś nie musiało być chronione.

Dotarliśmy do tej sekretnej laguny po godzinnym trekingu na szczyt wzgórza tak stromego, że musieliśmy używać lin, by podciągając się na nich, stawiając kolejny krok. Ten odcinek okazał się być jednak dziecięcym spacerkiem, błahostką w porównaniu do zejścia, które ukazało się nam po przejściu kilkudziesięciu metrów przez prastary las z drzewami o pniach tak wielkich, że grupa dorosłych mężczyzn, nie zdołałaby objąć go swoimi ramionami. Spojrzałem w dół. Pionowe zejście po śliskich skałach, i droga, która nagle zaczęła jawić się dla mnie jako moje Kilimandżaro. Ktoś kto na co dzień uprawia wspinaczkę, zapewne spojrzałby w tej chwili na mnie z politowaniem, dla mnie jednak była to osobista walka nie tylko z bardzo niebezpiecznym zejściem kilkudziesięciu metrów w dół, ale przede wszystkim z własnym lękiem i własnymi słabościami.

To ta stroma skała po której trzeba zejść bez żadnych zabezpieczeń, sprawia, że do sekretnej laguny docierają bardzo nieliczni. Widok jaki otrzymują w nagrodę za trud i pokonany lęk, wynagradza jednak każdą kroplę potu, każde drżenie mięśni, każdy skurcz i strach jaki towarzyszy tej karkołomnej wspinaczce. Kilka godzin później, sącząc drinka na plaży przy zachodzącym słońcu, wtulony w Ewelinę pomyślałem o beznogim bębniarzu, o lęku jaki musiał w sobie pokonać, by stoczyć zwycięską walkę z potężnym lwem mając w dłoni jedynie niewielki nóż. Pomyślałem o 9 niepełnosprawnych podopiecznych Fundacji Mimo Wszystko, którzy weszli na szczyt największej góry Afryki. Każdy ma swoją górę do pokonania, i każdy może to zrobić, wystarczy chcieć się z nią zmierzyć. (Marcin Urzędowski)


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5