Nie zbieramy rzeczy, zbieramy historię

2016-08-27 08:56:00(ost. akt: 2016-08-27 09:00:10)

Autor zdjęcia: mm

Stuletnie książki, stare obrazy, zabytkowe meble i kolekcja lamp naftowych, to mały świat państwa Biedrzyckich. — My nie zbieramy rzeczy, zbieramy historię — mówi Magdalena Biedrzycka. W zaciszu tego domu powstają wspaniała dzieła, które są niepowtarzalne i wyjątkowe bo ich twórcy wkładają w nie wiele serca.
W starym domku na obrzeżach miasta można poczuć się jak we wspaniałym muzeum. Ze wszystkim wiąże się historia, każda rzecz ma swoje miejsce i została uratowana od zapomnienia. Dwójka ludzi mieszkających w tym miejscu charakteryzuje się wrażliwymi duszami i talentem, którego wielu może im pozazdrościć.

— Oboje pochodzimy z Warszawy, gdzie się poznaliśmy — opowiada Magdalena Biedrzycka. — Studiowałam w szkole pracowników socjalnych, a mój mąż pracował w Towarzystwie Filmu Etnograficznego. Kolega, który był ze mną na roku stwierdził, że mamy za dużo socjologii i trzeba coś wymyślić by mieć jej troszkę mniej. Zaprosił na zajęcia panów z Towarzystwa Filmu Etnograficznego, którzy pokazali nam film "Krzyżowcy XX wieku". Wśród gości był mój obecny mąż, jakoś wypatrzył mnie w ostatniej ławce, później skontaktował się ze mną za pośrednictwem kolegi. Dreptał, dreptał i wydreptał — śmieje się pani Magdalena.

Z Warszawy do Węgorzewa
Przeprowadzka do Węgorzewa była wielką odmianą dla pana Dariusza, który całe życie spędził w Warszawie. Jednak ostatecznie zakochał się w mazurskim krajobrazie.

— Mąż kiedyś stwierdził, że nie może mieszkać nigdzie poza Warszawą— kontynuuje kobieta.— Nie spodziewałam się, że tak pokocha mazurskie lasy, ciszę i spokój. w Węgorzewie zaczynaliśmy od baru z przekąskami w lokalu gdzie jest obecna Karczma. Niemal własnymi rękami stworzyliśmy ten lokal. Wzięliśmy się za gastronomię w bardzo ciężkich czasach gdy dosłownie nie było nic. Nie mieliśmy wędlin, ani żadnego mięsa bo przydziały otrzymywały inne zakłady. My dostawaliśmy tylko 10 kg podrobów na miesiąc w sezonie i tym mieliśmy wykarmić mieszkańców i turystów. Raz dostaliśmy 10 kg schabu, gdy przyjechała do nas telewizja z Gdańska, przeprowadzić wywiad. Na co dzień mieliśmy wątróbkę, cynaderki i flaki. To były dla nas ciężkie czasy, nie dało się z tego lokalu wyżyć. Do tego dochodziły problemy z grupami robotniczo-chłopskimi, które kontrolowały wszystko, nawet to jak trawa jest przycięta.

Klienci sami po sobie zmywali szklanki
Biedrzyccy musieli się zmagać z licznymi kontrolami, które nie ułatwiały funkcjonowania lokalu. Ostatecznie właściciele musieli zamknąć lokal.
— Jednymi drzwiami wychodziła jedna kontrola, a drugimi wchodziła koleina — kontynuuje Dariusz Biedrzycki.— Czasami mieliśmy cztery takie naloty w ciągu tygodnia.

— Po jednej z takich kontroli, gdy sanepid zaczął uczyć mnie jak powinno się myć szklanki powiedziałam dość— wspomina pani Magdalena.— Nie wytrzymałam psychicznie, zostawiłam męża na polu bitwy, a sama poszłam do normalnej pracy.

Dariusz Biedrzycki starał się przez jakiś czas sam prowadzić lokal. Z pomocą przychodziła mu młodzież, która u Biedrzyckich znalazła swoje miejsce, azyl gdzie mogli się spotykać. Uczniowie po szkole przychodzili pomagać w zmywaniu, zastępowali właściciela, a dziewczyny wcielały się w rolę kelnerek.

— To było urocze, czuliśmy, że jesteśmy lubiani — dodaje z uśmiechem Dariusz Biedrzycki. — To była przedziwna sytuacja, młodzież czyli, nasi klienci sami po sobie zmywali szklanki. Nigdy nie chcieli nic w zamian, nie brali ode mnie pieniędzy. Pomagali mi jak mogli to były wspaniałe dzieciaki, ale niestety musieliśmy zamknąć lokal.

Zaczęliśmy od biżuterii
— W Węgorzewskim muzeum powstał kurs ceramiki, mąż powiedział: Magda, chodź pójdziemy, żeby nie zwariować — opowiada pani Magda.
— Jakieś tam zdolności plastyczne mieliśmy, wiec stwierdziłem, że warto spróbować z ceramiką, tego jeszcze nie robiliśmy — dodaje mąż.

Kurs ceramiki okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzieła Biedrzyckich stały się hitem wśród Olsztyńskich, a także Warszawskich galerii. Efekty ich pracy przeszły najśmielsze oczekiwania. W końcu wszystko zaczęło się układać po ich myśli. Twórcy odnaleźli się w nowym zawodzie i szybko wyrobili sobie markę.

— Zaczęliśmy od biżuterii w tym była kompletna nisza— dodaje Magdalena Biedrzycka.— Pomysłów nam nie brakowało, zaczęliśmy tworzyć etniczną biżuterię, to chwyciło do tego stopnia, że w pewnym momencie zainteresowała się nami Burda. Robiliśmy tego w tysiącach, koraliki śniły nam się po nocach.

— Mieliśmy czternaście galerii w Warszawie, które brały towar od ręki— dodaje pan Dariusz. — Niestety zaczęły się pojawiać sklepy indyjskie, zalały rynek swoim towarem i niestety po raz kolejny musieliśmy się zwijać. Nie udało nam się utrzymać na rynku.

"20 metrów" książek

Przyszedł czas na kolejne zmiany. Tym razem Biedrzyccy pochylili się nad malarstwem. Pan Dariusz dostał udaru w wyniku, którego konieczna była rehabilitacja. Lekarz zalecił malowanie i wszelkie prace plastyczne. Nowa pasja stała się również lekarstwem. Para zaczęła od malowania aniołów.

— W ceramice byliśmy rozpoznawalni, próbując sił w malarstwie staraliśmy się trzymać się swojego stylu — tłumaczą Biedrzyccy.— Nikogo nie podrabiamy. Malujemy na drewnie, w ramach okiennych, starych tarach do prania, Bywamy na złomowiskach, wyszukujemy wszystkiego co ma jakąś historię. wykorzystujemy wszystko: stare klamki, zawiasy, nawet gwoździe są dla nas drogocenne. Niestety jest tego coraz mniej, a to co zostało jest bardzo drogie.

— Zbierać rzeczy zacząłem jeszcze w naszym barze — tłumaczy pana Dariusz. — Ludzie przynosili mi różne rzeczy i pytali ile to kosztuje. Ostatecznie zawsze kupowałem. Ktoś przynosił "20 metrów" książek, ktoś inny stare obrazy. Pytali: Darek, Kupisz? No kupię, nie powiem, że nie bo mi się to wszystko podobało. Na początku żona krzyczała, że po jaką cholerę to kupuję — dodaje śmiejąc się.

Polowanie na glinę

— Wyszukujemy rzeczy — opowiada Magdalena Biedrzycka. — Zdobywanie gliny to była też przygoda. Dostawaliśmy cynk, że gdzieś jest niebieska glina, od razu wsiadaliśmy w samochód, jechaliśmy czasami 200-300 km. Chodziliśmy po polach, kopaliśmy, nosiliśmy na plecach worki, a teraz to wszystko wychodzi — śmieje się artystka. — Jeździliśmy też po ramy okienne do naszych obrazów. Ludzie spotykali nas na jarmarkach, a później dzwonili: w sąsiedniej wsi rozbierają starą szopę, chcecie okna? Wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy. Mamy wiele przygód z takich wypraw.

Obecnie prace państwa Biedrzyckich można oglądać na jarmarkach w całym regionie. Otoczeni historią w swoim domu, tworzą wyjątkowe dzieła, które cieszą oko i wprowadzają do zaczarowanego świata. Ich zamiłowanie do sztuki i historii jest wyjątkowe. Cieszę się, że mogłam ich poznać i chodź chwilę pooddychać ich powietrzem – pełnym wspomnień, piękna i historii.















Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Cień z lasu #2055052 | 89.229.*.* 29 sie 2016 10:45

    Powiem szczerze, że porównując do Giżycka to co się działo okres lat 80 i 90 to powiem szczerze że władze zaprzepascily możliwość zrobienia w Węgorzewie dużo spraw liczyły się kolesie itd. Więc tu i niektóre typy Węgorzewski ego rządzenia tym miastem wychodzi do dziś więc jak ma być lepiej? Prosty przykład portu wiec co do parku przyjdą turyści i tam spędza miło czas zapomniano o tym że trzeba było wspomóc pracodawców efekt jest rządzenia każdy to widzi śmiać mi się chcę z tego dlatego każdy ma to gdzieś...

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  2. stary kowal z mazur #2054946 | 83.9.*.* 29 sie 2016 07:23

    A może coś z kowalstwa ? jo jo, toć to sama nasa historia .

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5